Merzuga jak i większość miejscowości Maroka o poranku jest bardzo senna. Budki są pozamykane, jedynie punkty oferujące jedzenie i coś do picia chętnie przyjmują tych którzy chcą pozostawić u nich trochę pieniędzy. Ponieważ wyjście na wielbłądach było o zachodzie słońca do tego momentu mięliśmy czas dla siebie. Poszlajaliśmy się po pustej mieścinie, wypiliśmy colę. Poszliśmy na wydmy licząc na ciszę. Powygłupialiśmy się w piasku, zrobiliśmy tradycyjnego orzełka i ku naszemu zdziwieniu i zaskoczeniu dopadł nas lokalny handlarz Youssef. Domyśliśmy się iż musiał nas wypatrzyć jak wychodziliśmy z riadu i przyszedł powciskać nam trochę kamieni na sprzedaż, w końcu wszystko można sprzedać tylko trzeba umieć, a oni to potrafią. My jednak nie byliśmy zainteresowani jego skarbami. Pokazał nam jednak ślady jaszczurki, żaby, skarabeusza troszkę porozmawialiśmy i się rozstaliśmy. Poznaliśmy nowe słowo " salama" co znaczy: "pokój z wami". Wróciliśmy do naszego noclegu by pomoczyć się w basenie przed wyruszeniem na pustynię. Nadszedł wyczekiwany moment. Zebrało się sporo osób, około 18. wsiedliśmy na wielbłądy. Pesymista na końcu zaś przed nim optymistka. Szybko się okazało, że optymistka nie zasłużyła na przejażdżkę, gdyż wielbłąd się denerwował. Szedł swoją ścieżką, a nie równo w szeregu z całą karawaną. Kopał tylną nogą po brzuchu, a optymistka za wszelką cenę starała się utrzymać równowagę by nie spaść z wielbłąda i tak było przez całą drogę aż do namiotu nomadów. A prowadzący nas marokańczyk powtarzał w kółko dwa słowa: "she dadaz" , "she baba" cokolwiek to znaczy. Po ponad godzinnej wędrówce dotarliśmy do celu. Nim jednak weszliśmy do namiotów czekała nas jeszcze jedna atrakcja. Zjazd na snowboardzie z wydm. Najpierw niepewnie wszyscy zjeżdzali na pupie. Wraz z upływem czasu i nabraniu pewności pierwsi ochotnicy zaczęli zjeżdżać na stojąco my również nie zamierzalismy przeoczyć takiej okazji i parę razy śliznęliśmy się w dół wydm. Wchodzenie z deską do góry po piachu jednak skutecznie nas zniechęciło i tak zakończyła się nasza przygoda z wydmami i deską. W namiotach czekał na nas obiad połączony z kolacją. A po jedzeniu granie na bębnach i taniec. Berberysi odegrali jednak dwa utwory i to był koniec naszych przygód tego dnia. Niebo zaciągnęło się chmurami więc nawet gwiazd nie było widać więc poszliśmy spać do namiotów o dziwo na łóżkach a nie na ziemi