Chcąc zobaczyć wschód słońca na szczycie postanowiliśmy wstać i wyjść o godz. 4 rano. Jednak jak to u nas bywa skończyło się na dużym poślizgu z powodu oczekiwania na śniadanie, dzięki czemu poznaliśmy dwójkę Polaków, z którymi zdobyliśmy szczyt. Ale od początku. Ze schroniska wyszliśmy o 6:30 było jeszcze ciemno i już na starcie zgubiliśmy drogę pokonując przez pół godziny skały po tym czasie dotarliśmy do wydeptanej ścieżki. Zaczęło już świtać dzięki czemu latarki nie były już nam potrzebne trasa stawała się czytelniejsza. Częste postoje na wyrównanie oddechu pozwalały na podziwianie gór oraz wykonywanie zdjęć. Co rusz ktoś nas wymijał m.in. dwóch marokańczyków, którzy ostatecznie osłabli jednak jak się później okazało powodem ich tempa była choroba jednego z nich. Pomogliśmy im podając tabletki przeciwbólowe i tak na wzajem się mijając na postojach razem zdobywaliśmy kolejne metry wysokości, a słońce oraz wyżej wznosiło się razem z nami. Droga była trudna, gdyż składała się z piargów i trzeba było uważać aby się nie pośliznąć. Co chwilę naszym oczom ukazywały się coraz piękniejsze widoki. Aż wreszcie ku naszej wielkiej radości zdobyliśmy najwyższy szczyt Afryki Północnej, a tym samym i Maroka docierając do niego około godz.11. Na szczycie regenerując siły podziwialiśmy panoramę gór dolin jak również ptaszki i o dziwo "marokańskie susły" tak je sobie nazwaliśmy. Po krótkiej chwili dołączyła do nas grupa norweska oraz dwóch Niemców o zgrozo na rowerach. Po godzinnym odpoczynku i wspólnych fotkach rozpoczęliśmy schodzenie. W połowie drogi minęli nas rozpędzeni rowerzyści, którzy do schroniska dotarli zapewne w 15min. Nam zaś zajęło to ok. 3,5 godz. Po krótkiej przerwie w schronisku rozpoczęliśmy dalsze schodzenie. Po szybkiej dyskusji z towarzyszącymi nam Polakami postanowiliśmy się rozdzielić, gdyż nasi znajomi spieszyli się na taxi lub busa z Imlil do Marrakeszu. My zaś czując kilometry w nogach i zmęczenie swoim tempem marząc o obiedzie, którego nie zjedliśmy w schronisku, gdyż go nie było szliśmy dalej wolno w dół. Byliśmy nawet obserwatorami walki dwóch małych zadziorów, których odnajdziecie na fotce. W pewnym momencie dostrzegliśmy w dole naszych znajomych, którzy wyraźnie zwolnili tempo. Jak się okazało nasza koleżanka naciągnęła ścięgna w stopie i wyraźnie utykała. Sił było coraz mniej zmęczenie coraz większe, a głód coraz bardziej dawał o sobie znać. Do Imlil dotarliśmy na godzinę 22, o zjedzeniu czegokolwiek mogliśmy tylko pomarzyć. Pozostało wziąść szybki prysznic w zimnej wodzie i położyć się spać gdyż kolejny dzień zbliżał się wielkimi krokami. P.S. optymistka nie podjęła się wyzwania okąpania się w zimnej wodzie.