Do Imlil dotarliśmy późnym wieczorem. Okazało się, że nasz nocleg znajduje się w miejscy, do którego autem nie dotrzemy i musieliśmy iść w górę na pieszo z walizką którą na szczęście poniósł nam właściciel. Mało tego nocleg znajdował się wśród domków i krętych uliczek do których nie dotarlibyśmy sami. Następnego dnia wyszliśmy w kierunku naszego celu czyli szczytu Toubkal. Wypożyczyliśmy śpiwory i po kilkunastominutowym poszukiwaniu nieoznaczonego szlaku i zachęcaniu doprowadzenia nas za opłatą sami wyruszyliśmy w nieznane. Naszym celem tego dnia nie był sam szczyt lecz położone niżej bo na wysokości 3200m n.p.m. schronisko do którego szliśmy ok. 4-5godz. Tak naprawdę u góry są dwa schroniska, to niżej położone jest marokańskie, zaś tuż za nim wyżej jest francuskie. My zdecydowaliśmy się na to pierwsze w którym nocleg był z obiadem i śniadaniem. Idąc po szlaku mijaliśmy Arumd i Chamorcha oraz kilka straganów z wodą, colą itp. Liczne stada kóz towarzyszyły nam, aż do samego schroniska. Co jakiś czas wymijali nas marokańczycy ze swymi osiołkami, na których wieźli wygodne pupy leniwych turystów, czasami ich bagaż czy też samo jedzenie do schroniska. W schronisku zjedliśmy obiad około godziny 19 optymistka zjadła tażina bez marchewki, którą wykradała co chwilę brytyjskiemu wegetarianinowi. Zaś pesymista wziął sobie spaghetti, którym był niedogotowany makaron z pomidorami. Chcąc urozmaicić smaki dodał sobie ketchupu, który jak się okazało był pikantny no i było po jedzeniu, więc pesymista podkradał tażina optymistce. Chcąc wstać wcześnie rano bo o 4 dnia następnego poszliśmy spać koło godziny 21 w pokoju wieloosobowym.